Kręcę się dzisiaj po blogach, nadrabiając wszelkie zaległości w Waszych postach :) Kilka razy trafiłam na recenzje peelingów różnych firm, które gorąco polecacie. I w mojej skromnej łepetynie plan na dzisiejszy post zaczął się zmieniać z recenzji zakupionego szamponu i odżywki Aussie na peeling, który ostatnimi czasu zmajstrowałam w łazience po zakupie olejku do masażu. A i to w końcu ewoluowało, no bo ile można o peelingach pisać i postanowiłam, że dzisiaj porozwodzę się trochę nad tym, w jaki sposób zabrać się za zrobienie swojego, domowego peelingu.
Wbrew pozorom sprawa jest banalnie prosta, bo bazę peelingu można z większości rzeczy w domu wykonać, a dodatki... kwestia gustu i również posiadanych składników :)
U mnie najczęściej wygląda to tak, że idę do kuchni i patrzę się po szafkach co mam. Najczęściej wybór pada na cukier albo kawę. Pod bazę najczęściej korzysta się z:
- cukru
- kawy
- soli
Ta ostatnia podobno potrafi wysuszać skórę - nie mam pojęcia, bo dawno żadnego solniaka nie stosowałam ani na ciało ani na twarz, jedyny solny peeling jaki stosuję, to na dłonie, a ich mi nie wysuszyło.
Peeling z cukru i kawy jest mocnym peelingiem zdzierającym, sól jest o wiele łagodniejszym dla ciała, jednak bardziej upierdliwym do zmywania. Z mojego doświadczenia piszę, bo wiadomo, każda skóra jest inna i każda inaczej zareaguje.
Jak już poznaliśmy bazę pod nasz peeling, zaczynamy się interesować, co jeszcze dodać. I tutaj naprawdę mamy pełną gamę do popisu - od sproszkowanych korzeni, suszone zioła, wreszcie po soki z owoców i warzyw. Wszystko zależne od tego, co tak naprawdę chcemy osiągnąć - lawendowy relaks, cytrynowe orzeźwienie czy cynamonowo-imbirowe rozgrzanie. Macie mnustwo rzeczy w szafkach, wystarczy pogrzebać, poniuchać, pokombinować. Nic więcej :)
Co najczęściej wykorzystuję jako dodatek do peelingu?
- imbir- cynamon
- cytrynę
- kakao
- kokos
- glinka (to dopiero zamierzam :)).Widziałam, że inni korzystają z np.:
- lawendy
- miodu
- goździków
- awocado
- bananów- jogurt
- truskawek
- pestek truskawek
- skórka z cytryny
- kurkuma
- żółtko z jajka
- białko z jajka
- etc.Wyobraźnia może podpowiedzieć bardzo fajne warianty, z którymi Wasza skóra się polubi. Polecam zatem eksperymenty, bo naprawdę warto :)
Jak już wybraliśmy sobie składniki, z których stworzyliśmy mieszaninę, która jest... sucha. Fajnie by było jakoś ją z sobą połączyć, prawda? :) Osobiście korzystam z olei. Morelowy, oliwa z oliwek, olejek do masażu, etc. Do wody nie jestem przekonana, jednak ją również można użyć jako składnik łączący. U innych widziałam mleko, żele pod prysznic, co do głowy przyszło. I w sumie tylko tyle. Osobiście zamierzam jeszcze wypróbować, jak będzie się sprawowało siemię lniane w postaci glutka oraz mleko.
Może być ciekawie :)
Z chwilą zrobienia swojego peelingu zalecane jest umieszczenie go w lodówce w celach przedłużenia zdatności użytku. Jednak mój kawowy ma już kilka ładnych chwil i stoi z innymi kosmetykami w łazience. I dalej jest zdatny do użytku. Obecnie jedynie jeden stoi w lodówce - bo nie ma opakowania do niego :)
W kwestii częstotliwości użytkowania nie będę nic pisała. Teoretycznie raz na tydzień, czasami dwa razy w tygodniu zalecają stosować tą formę pielęgnacji ciała. Ja osobiście miałam czas, że moja cera buntowała się bardzo nieskromnie, gdy codziennie rano nie została potraktowana kawowym peelingiem :)
Co ciało, to inne chcenie.
A jak u Was z peelingami? Lubicie je? A może macie swoich ulubieńców? Jak często stosujecie? Widzicie efekty? :)
Pozdrawiam
Zmora
Zmora
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz