wtorek, 30 lipca 2013

Drugie w tym miesiącu zakupy :) Tym razem apteka i Empik

    Zakupy nie dzisiejsze, tylko z zeszłego tygodnia, lecz wpierw chciałam opublikować post o peelingach, a później dopiero pochwalić się swoim zakupem podczas wolnego dnia, gdy wybyłam na miasto z koleżanką tylko po wcierki.
    No nie udało się. Gdy usłyszałam, że w Empiku jest okazja 1+1, to ja, osoba swojego czasu uważająca że nigdy nie będzie mnie stać na książki (czytajcie sobie po książce w ciągniu dnia czy dwóch...), nie mogłam się oprzeć w skojrzystaniu z okazji. I w ten sposób dorwałam Portret Doriana Graya za darmo (normanie za 29.90,-) oraz Pokutę za 34.90,-
    Niedługo ich obydwie recenzje będziecie mogli się doczekać na Panna i Pan Drewniani :)
Do tego zakupy objęły dwie wcierki:
Radicala w aptece (15.44,-)
    Odżywka wzmacniająco-regenerująca do włosów zniszczonych i wypadających.
    Wyjątkowo skuteczny preparat do włosów zniszczonych i wypadających, suchych i łamliwych, wymagających intensywnego odżywienia i wzmocnienia.

oraz

Seboravit (8.80,-), którego nigdy nie używałam, za to piszą o nim tak:
    Odżywka do włosów tłustych. Skoncentrowana odżywka o intensywnym działaniu zmniejszająca aktywność gruczołów łojowych oraz skutecznie i trwale likwiduje przetłuszczanie, dzięki czemu włosy pozostają dłużej puszyste, czyste i świeże. Podwójne stężenie naturalnych ekstraktów z czarnej rzodkwi regeneruje włosy i hamuje ich wypadanie. Ekstrakt z korzenia łopianu działa przeciwbakteryjnie, skutecznie likwidując rozwój flory bakteryjnej odpowiedzialnej za powstanie łupieżu i łojotoku. Dodatkowo wyciąg ze świeżego kłącza tataraku zmniejsza aktywność gruczołów łojotokowych, wzmacnia i odżywia cebulki włosów oraz poprawia ukrwienie skóry głowy. Prowitamina B5 łagodzin podrażenia odraz swędzenie skóry głowy, nadaje włosom zdrowy blask, lekkość i puszystość.

    I oczywiście skończyło mi się CP i musiałam zakupić. I chyba nawet po tańszej cenie, jak kupywałam do tej pory (inna apteka), bowiem po 8.39,-

    Łącznie na te wszystkie przyjemności wydałam 67.53,- Czyli nie jest źle, bo jakby nie patrzeć - są w tym dwie książki w cenie jednej :)

Pozdrawiam
Zmora

czwartek, 25 lipca 2013

Peeling domowej roboty - jak się do tego zabrać?

    Kręcę się dzisiaj po blogach, nadrabiając wszelkie zaległości w Waszych postach :) Kilka razy trafiłam na recenzje peelingów różnych firm, które gorąco polecacie. I w mojej skromnej łepetynie plan na dzisiejszy post zaczął się zmieniać z recenzji zakupionego szamponu i odżywki Aussie na peeling, który ostatnimi czasu zmajstrowałam w łazience po zakupie olejku do masażu. A i to w końcu ewoluowało, no bo ile można o peelingach pisać i postanowiłam, że dzisiaj porozwodzę się trochę nad tym, w jaki sposób zabrać się za zrobienie swojego, domowego peelingu.
    Wbrew pozorom sprawa jest banalnie prosta, bo bazę peelingu można z większości rzeczy w domu wykonać, a dodatki... kwestia gustu i również posiadanych składników :)
    U mnie najczęściej wygląda to tak, że idę do kuchni i patrzę się po szafkach co mam. Najczęściej wybór pada na cukier albo kawę. Pod bazę najczęściej korzysta się z:
- cukru
- kawy
- soli
    Ta ostatnia podobno potrafi wysuszać skórę - nie mam pojęcia, bo dawno żadnego solniaka nie stosowałam ani na ciało ani na twarz, jedyny solny peeling jaki stosuję, to na dłonie, a ich mi nie wysuszyło.
    Peeling z cukru i kawy jest mocnym peelingiem zdzierającym, sól jest o wiele łagodniejszym dla ciała, jednak bardziej upierdliwym do zmywania. Z mojego doświadczenia piszę, bo wiadomo, każda skóra jest inna i każda inaczej zareaguje.

    Jak już poznaliśmy bazę pod nasz peeling, zaczynamy się interesować, co jeszcze dodać. I tutaj naprawdę mamy pełną gamę do popisu - od sproszkowanych korzeni, suszone zioła, wreszcie po soki z owoców i warzyw. Wszystko zależne od tego, co tak naprawdę chcemy osiągnąć - lawendowy relaks, cytrynowe orzeźwienie czy cynamonowo-imbirowe rozgrzanie. Macie mnustwo rzeczy w szafkach, wystarczy pogrzebać, poniuchać, pokombinować. Nic więcej :)
    Co najczęściej wykorzystuję jako dodatek do peelingu?
- imbir
- cynamon
- cytrynę
- kakao
- kokos
- glinka (to dopiero zamierzam :)).
    Widziałam, że inni korzystają z np.:
- lawendy
- miodu
- goździków
- awocado
- bananów
- jogurt
- truskawek
- pestek truskawek
- skórka z cytryny
- kurkuma
- żółtko z jajka
- białko z jajka
- etc.
    Wyobraźnia może podpowiedzieć bardzo fajne warianty, z którymi Wasza skóra się polubi. Polecam zatem eksperymenty, bo naprawdę warto :)

    Jak już wybraliśmy sobie składniki, z których stworzyliśmy mieszaninę, która jest... sucha. Fajnie by było jakoś ją z sobą połączyć, prawda? :) Osobiście korzystam z olei. Morelowy, oliwa z oliwek, olejek do masażu, etc. Do wody nie jestem przekonana, jednak ją również można użyć jako składnik łączący. U innych widziałam mleko, żele pod prysznic, co do głowy przyszło. I w sumie tylko tyle. Osobiście zamierzam jeszcze wypróbować, jak będzie się sprawowało siemię lniane w postaci glutka oraz mleko.
    Może być ciekawie :)

    Z chwilą zrobienia swojego peelingu zalecane jest umieszczenie go w lodówce w celach przedłużenia zdatności użytku. Jednak mój kawowy ma już kilka ładnych chwil i stoi z innymi kosmetykami w łazience. I dalej jest zdatny do użytku. Obecnie jedynie jeden stoi w lodówce - bo nie ma opakowania do niego :)

    W kwestii częstotliwości użytkowania nie będę nic pisała. Teoretycznie raz na tydzień, czasami dwa razy w tygodniu zalecają stosować tą formę pielęgnacji ciała. Ja osobiście miałam czas, że moja cera buntowała się bardzo nieskromnie, gdy codziennie rano nie została potraktowana kawowym peelingiem :)
    Co ciało, to inne chcenie.


  A jak u Was z peelingami? Lubicie je? A może macie swoich ulubieńców? Jak często stosujecie? Widzicie efekty? :)  


Pozdrawiam
Zmora

wtorek, 23 lipca 2013

Green Pharmacy - rozgrzewający olejek do masażu

    Najpierw chciałam Was przeprosić za dość długą nieobecność. Znajomemu był potrzebny jego laptop, później nie mogliśmy się zderzyć, później laptop zaginął nie wiadomo u kogo i dopiero wczoraj go odzyskałam - o ile można użyć takiego określenia wobec nie swojej rzeczy :)
    W każdym bądź razie laptop znów leży u mnie na blacie, a ja w przyszłym miesiącu będę kupować nowy dysk do komputera i pamięć zewnętrzną. Także będę miała 100% kontakt ze światem, chyba, że komputer stwierdzi, że popsuje coś innego. Np. kartę graficzną :)
    Jednak wracając, a raczej rozpoczynając dzisiejszą notkę...

    Jak to ostatnio zwykle u mnie bywa, moje kosmetyki są lekko inaczej wykorzystywane, niźli ich pierwotne przeznaczenie zostało stwierdzone.
    Olejek do masażu zakupiłam sobie w ramach wykorzystania mojego Pana Drewnianego. Podwójnego wykorzystania. Nawet potrójnego :> Wymyślcie sobie co chcecie :) Jednak w ogóle nie tknęliśmy go, bo władowaliśmy się pod prysznic i później nie był nam w głowie olejek.
    I w ten sposób grzecznie stał na półce, kusząc swoim zapachem. I pewnego wieczoru, gdy skończył się olej...

    Jednak od początku :) Jest to moje pierwsze w życiu opakowanie olejku do masażu. I muszę przyznać, że jest ono bardzo przyjazne dla użytkownika. Zdążyłam się już przyzwyczaić do bardzo dużego otworu, przez który bardzo łatwo wylać zbyt dużą ilość olejku. Trzeba mieć wyczucie :) Mi nie przeszkadza to, jednak jest to zdecydowanym minusem. Sam olejek ma jasną barwę, jak to olej - tłustą -, i jednocześnie bardzo wodną.
    Całość jest zrobiona z twardego plastiku, także nie ma mowy o rozlaniu przez zbyt mocny uścisk. Nakrętka karbowana, nawet na mokro daje się odkręcić buteleczkę.
    Przechodząc teraz do wnętrza... :)
Skład jest bardzo krótki, znajdują się w nim 5 składników...
    Paraffinum Liquidum, inaczej zwany parafiną ciekłą bądź olejem mineralnym. Otrzymana w destylacji ropy (po oczyszczeniu i przetworzeniu). Jest tzw. emolientem tłustym, komodogenny (sprzyja powstawaniu zaskórników), tworzącym na powierzchni skóry bądź/i włosów film, który zapobiega nadmiernemu wyparowywaniu wody z powierzchni. Kondycjoner, jednocześnie będący substancją antystatyczną (przeciwdziała elektryzowaniu się włosów). Jest bazą pod olejki do kąpieli i oliwek. Po więcej zapraszam do lektury na zkosmetyki.bsp.pl :)
    Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil, czyli olej ze słodkich migdałów. Olej z nich posiada kwas oleinowy, linolowy oraz witaminy A, B1, B2, B6, D i E. Jest bardzo dobrym emolientem, Ze względu na zawartość glikozydów, witamin i minerałów oraz jego lekkość jest chętnie używany do olei do masażu. Olejek nawilża, uelastycznia i odżywia skórę.
    Citrus Aurantium Dulcis (Orange) Essential Oil, czyli olej z pomarańczy. Działa na skórę dezynfekująco, polecany do poszarzałej, mieszanej i tłustej cery oraz w przypadku cellulitu. Zimnotłoczony olejek wykazuje działanie antyoksydacyjne, łagodzące, przeciwzmarszczkowe i antynowotworowe.
    Cinnamomum Cassia Leaf (Cinnamon) Oil, czyli olej z cynamonu oraz Black Pepper (Piper Nigrum) Essential Oil - olej z pieprzu czarnego. Obydwa ostatnie oleje mają właści rozgrzewające i poprawiają mikrokrążenie.

    Jak widać, skład całkiem sobie :) I okazało się, że moje włosy z pewnością polubiły się z jednym z będącym tam olei, bo nałożony na noc sprawił, że od razu mniej się puszyły, nabrały chęci do współpracy, o wiele bardziej błyszczały, zrobiły się mięciutkie jak sierść Ryszarda, nawilżone. Cudo :)
    Zapach olejku jest cudowny. Bardzo mi się podoba, mogłabym cały czas siedzieć z odkręconą buleteczką i wąchać. Nie znajduję tam chemicznej nuty, nawet ćwierć nuty :)

    Olejek zakupiony w drogerii Natura za 9.99zł.


Podsumowując kosmetyk :)
Plusy:
- Świetny zapach;
- Fajny skład pomimo parafiny na pierwszym miejscu;
- Bardzo dobrze rozgrzewa masowane miejsca;
- Nie pozostawia tłustej warstwy na skórze;

Neutralne:
- Obecność parafiny w składzie;

Minusy:
- Zbyt duży otwór;
- Cena za 200ml.

    Z chęcią zakupię i wypróbuję pozostałe dwie wersje olejku, które widziałam w sklepie :)

  A Wy stosujecie jakieś oleje, które pierwotnie nie zostały przeznaczone do użytku na włosy? Macie jakiś swoich faworytów? :) 

Pozdrawiam
Zmora

poniedziałek, 15 lipca 2013

Zakupy w Kauflandzie i wygrana u Moi&Saya :)

    Wczoraj kopnął mnie nie lada zaszczyt, który kosztował mnie wiele nerwów - czyli przymusowa wycieczka w Polskę w celu odebrania mojego młodszego od rodziny. A raczej wybawienia ich od jego osoby. Nvm.
    W każdym razie dzięki jego upierdliwości jestem teraz w posiadaniu nowego szamponu (tak, kolejnego...) i odżywki b/s. Nie wiem jeszcze, jak obydwie rzeczy się sprawują, szampon jeszcze dłuższą chwilę nie będę stosować, ale odżywkę jak najbardziej, bo Babuniowa miód i mleko już mi dawno zaczęła działać na nerwy :)
    Ostatnio miałam szczęście. W ciągu dalszym szukam idealnego rozwiązania do pielęgnacji mojej cery, która nie jest problematyczna, tylko wymagająca uwagi i odrobiny miłości :) I chcąc od dawien dawna powiększyć swoją kosmetyczkę o glinkę - wygrałam ją w rozdaniu u Moi&Saya! :) Wielkie serducha dla tej pani :) W chwili obecnej można znaleźć u niej kolejne rozdanie, w którym można wygrać świecę do masażu, kulę do kąpieli i mydło glicerynowe. Serdecznie zapraszam do niej (banerek do rozdania na samym dole :) Mała reklama :)).

    I dzięki tej wspaniałej kobiecie, która uwielbia rozdawać kosmetyki, weszłam dzisiaj o osiemnastej w posiadanie glinki do cery, włosów i całego ciała :)
    Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym od razu nie zrobiła z niej czegokolwiek.
    I w ten sposób padło na maseczkę do twarzy :)

Przygotowanie:
- 1 żółtko
- 4 płaskie łyżeczki glinki
- przegotowana letnia woda

    Bardzo skomplikowane. Wymieszałam żółtko z glinką do jednolitej konsystencji bez grudek, tak, by powstała pasta. Następnie umyłam twarz, przetarłam ją lekko przy pomocy gąbeczek do demakijażu z Rossmana i nałożyłam maseczkę. Potrzymałam dwadzieścia minut i wpłukałam za pomocą letniej wody skorupę, która się zrobiła na twarzy :)

    Pod względem wizualnym cera się nie zmieniła. Jednak w dotyku czuję, że jest o wiele gładsza, miękka i... mogłabym powiedzieć, że ciepła. Że składniki odżywcze w niej zawarte pobudziły skórę i żyłki do pracy, została mocno odświeżona, a dzięki żółtku "dożywiona".
    Zobaczymy, jak to dalej będzie :) Zdam relację, jak będę w połowie bądź pod koniec pojemniczka :)


Baner do konkursu na Moi&Saya


Pozdrawiam
Zmora

Post Scriptum: Wybacznie, zmęczenie po podróży wspaniałym PKP robi swoje... ; )

czwartek, 11 lipca 2013

Kilka słów o silikonach.

    Wiem, że temat był już wiele razy wałkowany na innych blogach. Jednak każdy inaczej tłumaczy i każdy inaczej rozumie. Mam nadzieję, że kiedyś pomogę jakiejś osobie, która zrozumie to, co znajdzie w tym poście :)
    Zatem...
Co to w ogóle jest...
    ... ten silikon, który wszystkie włosomaniaczki wystrzegają się jak pies jeża?
    Odpowiedź jest prosta - substancja powlekająca włos nieprzepuszczalną otoczką tzw. filmem, który chroni włos przed uszkodzeniami fizycznymi, chemicznymi i samoistnymi (można to tak nazwać? Mam na myśli np. wyparowywanie wody z włosa). Jednocześnie pełni funkcję estetyczną - film, którym jest powleczony włos, sprawia, że czupryna jest błyszcząca i wyglądająca na zdrową poprzez wypełnienie łuski uszkodzonego włosa.

Czyli zatem powstaje pytanie:
Skoro chroni i pomaga, to czemu włosomaniaczki go unikają?
    Nie można powiedzieć, że go unikamy. Po prostu wiemy, jak go używać i jesteśmy świadome, że te substancje znajdujące się w szamponach, odżywkach, maskach czy innych kosmetykach, które musimy rozprowadzić po całej długości włosów (i skalpie) wcale nie są potrzebne w pielęgnacji, a niektóre wręcz że ją uniemożliwiają.

I powstaje kolejne pytanie:
Czemu silikony uniemożliwiają pielęgnacje włosów, gdy zawarte są w szamponach czy odżywkach?
    I kolejna prosta odpowiedź - ponieważ silikony poprzez swoją budowę uniemożliwiają przewodnictwo substancji odżywczych i pielęgnacyjnych do włosa. Nic do niego się nie przedostaje. To tak, jakbyście chciały użyć kremu do rąk i rozsmarowywały go po dłoniach... w lateksowych rękawiczkach. Gdy myjecie włosy, nie dość, że film powstaje na włosach, to dodatkowo na skórze głowy, co uniemożliwia jej oddychanie. Taki niewidzialny czepek, który dusi wszystko pod sobą.
    Milusio, co?

    Niektóre włosomaniaczki z chęcią sięgają po sera czy jedwabie, które w swoich składach na pierwszym (i czasami kolejnym) miejscu posiadają silikony. Jednak najczęściej są to silikony zmywalne przy pomocy łagodnych środków myjących oraz silikony lotne. Stosują głównie do zabezpieczania końcówek, niektóre dziewczyny na całe włosy w celu ochrony przez promieniami UV.

    Musicie zdawać sobie sprawę, że nie każde silikony są be, fe i niedobre i zło najgorsze. I nie można ich wrzucać do jednego worka. Nic nie można wrzucać do jednego worka, to tak na marginesie. Więcej nic nie napiszę, bo wyjdzie na jaw, że czasami jestem nietolerancyjna :D
    Ekhm. Wracając do tematu... 
    W moim przypadku silikon na całą długość włosów i skalp jest planem zniszczenia samego szatana (tzn. plan szatana, a nie plan zniszczenia szatana. Eeee... ymm... Nvm <kręci głową> ), lecz jest kilka grup silikonów, które można rozróżnić jako cięższe i lżejsze. Takie, które można używać z czystym sumieniem i takie, których po prostu dobrze by było unikać. Jednocześnie pamiętajcie, że każdy włos jest inny i niektórym będą pomagać lekkie silikony, a innym bardzo szkodzić. Nie ma jednego złotego środka.

A jaka jest różnica między silikonami?
    I w tym momencie po prostu zapiszcie sobie w jakimś kajecie podane poniżej silikony i ich rozróżnienie. Jeśli kiedyś się nauczę chemii, to walnę Wam taki wykład chemiczny, czemu tak a nie inaczej silikony reagują, lecz na razie pozwólcie się zadowolić tym, co znajdziecie na dole :)
Wyróżniamy w sumie pięć grup, które dzielimy na trzy rodzaje.
Lotne, czyli odparowujące, do których należą:
- Cyclomethicone
- Cyclopentasiloxane, który jednocześnie rozpuszcza się w olejach.
Chociaż niektórzy po blogach piszą, że są to silikony zmywalne tylko silnymi substancjami myjącymi.

Zmywalnych wodą, do których należą:
- Hydrolyzed wheat protein hydroxypropyl polysiloxane (gdzie tak naprawdę jest to połączenie hydrolizad protein pszenicy z silikonem, a nie sam silikon)
- Dimethicone Copolyol
- Lauryl Methicone Copolyol
- Hydroxypropyl Polysiloxane
- Silikony, które zaczynają się na PEG lub PPG

oraz zmywalne substancjami myjącymi:
Łagodnymi:
- Amodimethicone
- Dimethiconol 
- Dimethicone
- Beheonoxy Dimethicone
- Phenyl Trimethicone

Trudno zmywalne łagodnymi:
- Simethicone
- Trimethicone

Mocnymi:
- Trimethylsilylamodimethicone
- Trimethylsiloxysilicates

    W przypadku ostatniej grupy, czyli tych silikonów, które są zmywalne jedynie mocnymi środkami myjącymi - to, że są one zmywalne, nie oznacza, że całkowicie przy jednorazowym myciu. Za pierwszym razem zawsze pozostaje jakaś warstewka - chyba, że użyjecie czegoś mocnego :) -, zwłaszcza w momencie, gdy w szamponie znajduje się silikon, który dodatkowo nadbudowuje kolejną powłokę filmową, która staje się coraz grubsza i grubsza. I tak zataczamy błędne koło. Zmiana szamponu na inny, chwilowa poprawa... i najczęściej kolejne mycie z silikonami :)
    Trzeba uważać :)

     Na chwilę obecną używam jedynie serum w celu ochrony końcówek. Po napisaniu tego wszystkiego zaczynam się zastanawiać nad odżywką do włosów, by chronić je przed nadmiernym wyparowywaniem wody. Myśli moje jednak są trapione przed głosik, który pyta czy włosy w cieple nie będą przypadkiem się dusić w tej powłoce?
    Eh...

  Co o tym sądzicie?
A jak u Was z używaniem silikonów? Wyeliminowałyście je zupełnie ze swoich kosmetyków, czy bez żadnych oporów używacie ich w codziennej pielęgnacji? 


Czekam na odpowiedzi, a teraz piosenka, która skradła mi w serce (wreszcie jakiś kawałek Rihanny, który daje się słuchać - i to nie w jej wykonaniu! :) ), a w sumie to dziewczyna :) Chciałabym tak jak ona tryskać radością, energią i optymizmem. Znaleźć w swoim życiu coś, co będzie mi dawało tyle radości, co jej daje gra na skrzypcach.

Post Scriptum: Wiem, że nie rozpisałam się za wiele, jednak wolę dopowiedzieć w komentarzach, niż znów rozwinąć coś do rozmiarów wykładu...

Pozdrawiam
Zmora

piątek, 5 lipca 2013

Kosmetyczna Armia cz. I - serum do włosów.

   Miałam pisać całościowy post o swojej kosmetycznej "armii", jednak uznałam, że na raz będzie to zbyt dużo. Postanowiłam podzielić na części, a dzisiaj małe podsumowanie z serii "serum" do włosów.

     Słuchając koncertu Scorpionsów z Berlina odbywającego się wraz z ichniejszą orkiestrą - zapraszam do lektury ( ;

    Na pierwszy ogień pójdzie wygrane przeze mnie w konkursie u Bellitki serum do włosów.
    Jedwab L'biotica Biowax z witaminami A + E ma być prawdziwym zastrzykiem witaminowym dla moich włosów. Witamina A ma sprawić, że moje włosy będą nawilżone i zwiększyć ich odporność na łamanie, a witamina E sprawi, że włosy staną się bardziej elastyczne, sprężyste i miękkie oraz zwiększy odporność na promienie UV.
    Niestety u mnie ten jedwab się nie sprawdził. Włosy były po nim niesforne, nieposłuszne, wiecznie spuszone już od pierwszego użycia. Wyglądały, jakby codziennie widziały suszarkę, prostownice i Jasności wiedzą co jeszcze. Szkoda, bo cieszyłam się bardzo z wygranej. Na szczęście maska sprawuje się lepiej :)
Skład: Cyclomethicone, Cyclopentasiloxane (and) Dimethiconol, Amodimethicone, Phenyl Trimethicone, Isopropyl Myristate, Glycine Soja (Soyeban) Oil, Carthamus Tinctorius (Safflower) Seed Oil, Linoleic Acid, Tocopheryl Acerate (wit.E), Retinyl Palmitate (wit.A), Isohexadecane, Parfum, Alphalsomethyl Ionone, Benzyl Salicylate, Butylphenyl Methylpropional, 3-Cyclohexene Carboxaldehyde, Linalool.


    W momencie jak nie zaczął się sprawdzać ten jedwab, zaczęłam korzystać z matulowego, a dokładniej z NaturaSilk jedwabna kuracja, który od pierwszego użycia sprawiał, że włosy wyglądały znośnie. Nie był to jakiś efekt WOW, ale na pewno o wiele lepszy, niż L'bioticowe serum. Włosy powoli, powoli zaczęły się zachowywać, tak jak ja chciałam, jednakże...
Skład: Cyclopentasiloxane (and) Dimethiconol, Isopropyl Myristate, Phenyltrimethicone, Parfum, Ethyl Ester Of Hydrolyzed Silk, Panthenol, Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil, Tritcum Vulgare Germ Oil, Polyquaternium-59 (and) Butylene Glycon, CI 47000.

    ... żeby matula nie chciała mnie zabić za używanie jej jedwabiu, stwierdziłam, że trzeba sobie jakiś zafundować. I w ten sposób w naszej łazience pojawił się nowy jedwab, tym razem Green Pharmacy jedwab w płynie. Pierwsze, na co w nim zwrociłam uwagę, to zapach gumy do żucia. Czasami żałuję, że nie mam kamerek-podglądaczy w domu, bo moja mina musiała być bezcenna :)
    Serum stosuje się bardzo przyjemnie. Nie wywołuje ono puchu u mnie, nie sprawia, że włosy swoim życiem, ja swoim. Można by stwierdzić, że powoli osiągam to, co chcę.
Skład: Cyclopentasiloxane, Dimeticonol, Olea europaea (Olive) Fruit Oil, Aloe Barbadensis Extract, Oryza Sativa (Rice) Germ Oil, Camellia Sasanwua (Camellia) Seed Oil, Pinus Sibirica Nut Oil, Parfum, Limonene, Citronellol, Geraniol, Benzyl Alcohol, Benzyl Benzoate, Farnesol, Amyl Cinnamal.

    Jednak pod wpływem chwili dokupiłam jeszcze jeden jedwab, który wspominam z pewnym sentymentem, a również jest chwalony przez włosomaniaczki, a jest nim Marion 7 efektów. Zbyt krótko go używam, żeby mu wystawić jakąś opinię, jednak zastanawiam się, czy właśnie to nie on powoduje mój powtórny puch na łbie (tak, od kilku dni mam BadHairDay...).
Skład: Cyclopentasiloxane (and) Dimethiconol, Dimethicone, Phenyltrimethicone, Isopropyl Myristate, Argania Spinosa Kernel Oil, Parfum, CI47000, CI 26100, Benzyl Alcohol, Benzyl Salicylate, Benzyl Cinnamate.

Mała instrukcja czytania barw składów:
    Na niebisko zaznaczyłam silikony znajdujące się w serum. Na pomarańczowo zaś zaznaczyłam wszelkie oleje, ekstrakty roślinne czy witaminy Pod zielonym kryją się jedwabie :) Fioletowe zaś to składniki substancji zapachowych, a czerwone to barwniki. Bardziej nie będę analizować składów, każdy na swoją kocią łapkę może samemu to zrobić przy małej pomocy wujka Google :)

    Jak widać jedynie w jednym znalazłam jedwab, a i tak on nie jest jakiś super wypasiony. Reszta to po prostu silikony, w połowie składu wszelkie oleje i inne fajne rzeczy, a na samym końcu substancje zapachowe i barwniki.
    Po przeanalizowaniu powyższych kosmetyków nabrałam chęć na znalezienie serum, które rzeczywiście będzie miało w sobie jedwab :) Polecacie jakiś?


  A czego Wy używacie do zabezpieczania końcówek? 

Pozdrawiam
Zmora

poniedziałek, 1 lipca 2013

Lakier piaskowy Lovely Baltic Sand

    Wiele czasu przymierzałam się do zakupu tego lakieru. W końcu pod wpływem impulsu zakupiłam go, przetestowałam i powoli wyrabiam sobie na jego temat zdanie...

    Zacznijmy może od plusów, które ja dotychczas wyłapałam :)
     Tak jak dziewczyny piszą na swoich blogach lakier bardzo dobrze kryje. Nie trzeba posiadać jakiejś wielkiej wprawy w nakładaniu lakierów, ponieważ jego faktura sprawia, że nie widać niedoskonałości po jego nałożeniu :) Już pierwsza warstwa jest wystarczającą, jednak ja z przyzwyczajenia położyłam dwie. Nie sprawiło to żadnej trudności, bardzo przyjemnie operuje się szerokim pędzelkiem, który układa się w idealny wachlarzyk i nie trzeba się trudzić, żeby przy skórkach stworzyć z lakieru ładny łuk.
    Bardzo dużym plusem jest to, że bardzo szybko wysycha. Nie ma problemu, żeby po odczekaniu 10 minut przystąpić do jakichkolwiek czynności (włącznie z myciem naczyń czy włosów). Dzięki fakturze lakieru nie ma mowy, żeby widać było jakiekolwiek odciśnięcie linii papilarnych czy koronki bielizny ; )

Polub mnie :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...