czwartek, 14 lutego 2013

Maseczka na twarz, szyję i dekolt z kozieradki - niewypał pierwsza klasa :D

   Niestety w moim przypadku tak bywa, że jeśli duże grono osób coś wychwala, zachwala i poleca - u mnie to jest niewypał pierwsza klasa. Dotyczy to wszystkiego: filmów, książek, seriali, potraw, kosmetyków, sposób nauki czegokolwiek... no niewypał jak w mordę strzelił. Można by było pomyśleć że tak zachwalana rycyna czy szampon babydream pomogą mi w pielęgnacji ciała - NIE-WY-PAŁ! ;/
   Ostatnio w blogosferze zaczęła się nowa era, która nazywa się kozieradka. No i ja nie chciałam być gorsza i postanowiłam wejść między wrony. Polazłam, zakupiłam, pachnieć nie pachniała... ale może zacznijmy od początku.

   Już od dłuższego czasu szukam maseczki na twarz, która działałaby ogólnie na kondycję cery - wągry, zaskórniki, szybsze gojenie ranek, zagęszczenie/przyrost włosów (brwi i rzęsy), wyrównała koloryt cery... wiadomo, nie ma tego wszystkiego dzięki jednemu składnikowi. Dlatego Zmora kombinowała.

   Metodą prób i błędów.
   Najpierw wypróbowałam samą samiutką kozieradkę. Tj. wymieszałam z sobą łyżeczkę proszku i dwie łyżki przegotowanej wody. Wszystko ładnie się zmieszało, powstała ślazowa, grudkowata maź (tego drugiego nienawidzę) i nałożyłam to na 15 minut na twarz, po czym zmyłam wodą. Okazało się, że sama kozieradka jest dla mnie be, stwierdziła, że będzie mnie skubana uczulać. Powstały przepiękne wypieki, miejscami zaczerwienienia - "co to to nie, tak się bawić nie będziem koleżanko" stwierdziłam.

   Drugie podejście wyglądało następująco:





   Jak wcześniej do małej miseczki dodałam łyżeczkę kozieradki i dwie łyżki mleka (3,2%). Odczekałam kilka minut, aż pyłek napęcznieje mlekiem i ponownie dodałam dwie łyżki mleka, po czym wszystko łyżeczką umieściłam na gazie jałowej, po czym wycisnęłam powstałą maź (tylko po to, żeby pozbyć się grudkowatej konsystencji).



   I do tego dodawałam wyżej pokazany olejek ze słodkich migdałów - pół łyżeczki.



   Tutaj miałam lekko ciężką rękę i zdecydowanie za dużo go wlałam (miseczka mieści kieliszek wody, czyli 50ml :)). Jednak teraz się zastanawiam, czy właśnie nie powinnam z taką ilością cały czas ją stosować - jeśli jakaś z Was się zdecyduje, to prosiłabym, aby mi tutaj napisała, jak się sprawuje maseczka :)

   Najpierw nakładałam maseczkę na 5-10 minut, dopiero po pięciu dniach na 10-15 minut. Z mlekiem zastygała i tworzyła skorupę, która lekko ściągała skórę i jak w tym momencie coś się jadło czy ziewnęło, powłoka pękała tworzą suche płatki :) Dość dziwnie to wyglądało - łupież na twarzy :D
   Zmywałam za pomocą letniej wody i mydła.

   I w tym momencie zdawałoby się, że maseczka mnie już nie uczula. Robiłam ją zawsze wieczorem, bo zapach lubił pozostawać jeszcze długo po zmyciu maseczki (mój TŻ potrafił wyczuć na 24h po, że ją używałam - we włosach zapach się ugościł ;/) to rano mogłam zaobserwować na swoim policzku piękne, czerwone plamy (ok. 1cm). Irytowało mnie to bardzo, jednak przez dwa tygodnie wieczór w wieczór nakładałam maź i problem dalej nie minął. Dodatkowo skóra na całej twarzy zaczęła się mocno wysuszać, co ostatecznie było dla mnie sygnałem, że maseczka nie działa.
   Jedyne pozytywne działanie, jakie zauważyłam, to fakt, że wągry na nosie naprawdę mocno poznikały i zastanowię się nad dalszym stosowaniem obszarowym - czyli w sumie tylko na nos.

Podsumowując dwutygodniową zabawę (31.01 - 12.02):
Plusy:
- wągry na nosie w bardzo dużej części zniknęły;
- odświeżała twarz.

Minusy:
- Maseczka mnie uczula;
- powoduje przesuszenie skóry na całej twarzy;
- jeśli maseczka nie zostanie zmyta mydłem/żelem/czymkolwiek, to intensywny zapach potrafi trzymać się na niej bardzo długo, a pierwszy kontakt z ludźmi jest wręcz że zabroniony :P
- zapach lubi gościć się we włosach;
- zapytanie TŻta "a pomaga Ci ten rosołek w ogóle?" ;/

   Także przykro mi bardzo, ale maseczka nie będzie przeze mnie stosowana. Jak pisałam wyżej - pomyślę, czy obszarowo jej nie wykorzystać (włącznie na nos) i w większych odstępach czasowych. Gdyby nie działanie uczulające to pomyślałabym nad stosowaniem jej co drugi, trzeci dzień, by zminimalizować efekt przesuszania skóry, ale niestety pierwszego minusa nie przeskoczę.

   Jedyne rozwiązanie dla pozostałej mi kozieradki to dodawanie jej do potraw i powolne jej wykańczanie (może jakieś propozycje? :D).
   Pewnie padnie zapytanie, czemu nie będę jej używać jako wcierki do włosów - a widziałam po akcji u Anwen Akcja włosmaniaczek - mania wcierania!, że wiele dziewczyn zamierza ją stosować, w czym je dopinguję z całego serca i... podziwiam.
   Tak, podziwiam je, że zniosą smród tej mazi na swoich włosach :D I tylko i wyłącznie dlatego nie będę jej stosować w jakikolwiek inny sposób jak do potraw. Domownicy by mnie zabili :D Sama bym na suchej gałęzi się powiesiła.


A z okazji Walentynek (może dla dziewczyn nie bardzo te życzenia, ale weźcie je sobie kochane do serducha dla dobra panów :D) ode mnie dzięki Martinowi piosenka Walentynkowa :)



Do następnego :)

4 komentarze:

  1. faktycznie minusów zbyt dużo, może znajdziesz coś idealnego dla siebie ;] Pozdrawiam i obserwuje.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawy pomysł, pierwszy raz słysze o takiej maseczce :D Choć chyba bałabym się zaryzykować :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Stosuje koziratke od pewnego czasu i jest świetna, jedną wadą jest zapach !Który jak napisałas utrzymuje sie bardzo dlugo :)

    OdpowiedzUsuń
  4. ja stosuję w formie kompresów w płachcie. Kupuję papier ryżowy lub maseczkę w płachcie ale suchą i przygotowuję roztwór-zaparzam łyżkę kozieradki przez około 10 min , przecedzam przez małe sitko. Tą wodę z kozieradki mieszam z łyżeczką miodu, dodaję pół limonki lub cytryny (oczywiście wyciśniętego soku) i zamaczkam na 20 sekund papier ryżowy wcześniej pokrojony na odpowiednie kawałki żeby pasowały na nos policzki czoło i brodę. Następnie takie mokre kawałki papieru ryżowego nakładam na wcześniej dokładnie oczyszczoną i stonizowaną twarz. Można jeszcze przykryć dodatkowo taką znów nasączoną maseczką w płachcie aby dłużej działała i tak szybko nie wysychała maseczka. Trzymam długo-około 25 minut. Potem wszystko ściągam, wklepuję a raczej wciskam dłońmi nadmiar tego co zostało na skórze. Potem nakładam serum i krem. Bosko! ale można również stosować inne produkty do takiej maseczki w płachcie samorobionej -nie tylko kozieradkę. Polecam ten sposób żadne maseczki drogeryjne nie mogą się z tym równać :)

    OdpowiedzUsuń

Polub mnie :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...